Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stać od niego... Wiele tam wprawdzie zyskać można ale i wszystko utracić.
Zacharek z wyrazem odwagi potrząsnął głową.
— A! — zawołał — kto nic nie waży, ten nic niema!
— A czegóż my się tak znowu dobijać mamy! — przerwała matka — albo niedosyć pracowite nam zostawiło ojczysko?
Milczący popatrzył na nią syn.
— Nie zbywa nam na niczem — odezwał się — to pewna. Majątek się powiększa i rośnie, ale dla czegóżby nie korzystać z tego i nie starać się o więcej jeszcze? Bogactwo daje możność czynienia wiele dobrego, ja go dla siebie nie potrzebuję, ale chcę mi się wyżej! wyżej!
Matka westchnęła.
— Wiem ja to dobrze — powoli mówić poczęła — że majątek nas mieszczan pokornych wyzwala i podnosi. Nie jednego bogatego uszlachcono, nie jeden urząd dostał na dworze, ale dziecko moje... policz no tych, co wyniosłszy się, z wysoka pospadali. Alboż nam nie dosyć, tak jak jest.
Zacharek ręką zamachnął tylko i zamilkł, ale po grze jego fizjognomji widać było, że natrętne myśli co go oblegały, nie opuściły.
Dnia tego nie mówili już więcej o śmiałych marzeniach, matce jednak parę słów syna, mocno w pamięci i w sercu utkwiło. Znała ona wytrwałą naturę Zacharka, który nie łatwo co przedsiębrał, ale raz co począwszy, nie rzucał chętnie.
Przez cały następny dzień chodziła pani Marta około swojego gospodarstwa, jak zwykle; ale głowę miała pełną tego, do czego syn się jej przyznał wczoraj. Wielka obawa o przyszłość ją ogarniała.
Nikt naówczas prawie w Saksonji nie znał bliżej Polski, jej stanu i obyczaju: jedni głosili kraj ten niezmiernie rozległym i bogatym, drudzy na wpół barbarzyńskim.
Dźwięki jęzeka, podobnego do serbskiego, pocią-