Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wanie dla matki, chęć przypodobania się jej, skłaniały go do serbszczyzny.
Nikt też oprócz matki i jej krewnych, nie słyszał go nigdy mówiącego tym językiem, a przy ludziach matkę nawet zagadywał po niemiecku... Wieczorami do niej przychodził na te rozmowy, zasiadali naówczas ona przy kołowrotku, on oparty na stole za kuflem piwa i gwarzyli... Starej jejmości sprawiało to rozkosz niewypowiedzianą, która z twarzy jej promieniała.
Dnia tego, gdy po raz pierwszy usłyszał polską mowę w ulicy, wieczorem z twarzą niezwykle wypogodzoną, wbiegł do matki, która na niego z podwieczorkiem oczekiwała.
Rozmowa, obyczajem powszednim, poczęła się od sprawozdania z zajęć codziennych i ważniejszych interesów, ale Zacharek roztargniony był, zamyślał się, ważył coś, zatapiał w jakichś rachubach... Matka znając go dobrze, zapytała w końcu.
— Co ty, biedaku, masz na głowie?
Chłopak niespokojnie potarł czoło.
— A! matusiu miła — odezwał się — niejedno mam na tej głupiej głowie, ale to co mi się dziś uroiło, ja nie wiem, może o tem i mówić nie warto.
Stara zbliżyła się do niego.
— A! a! — rzekła — tobie się nic uroić nie może, masz nadto rozumu, a niedarmo pewnie chodzisz tak zadumany?
Zacharjasz się uśmiechnął.
— W istocie miałem się wam z czemś zwierzyć — rzekł po cichu, siadając przy matce, na starej posagowej skrzyni malowanej, która stała pod oknem. Była to jedna z tych, które niegdyś skromną staruszki stanowiły wyprawę.
Pani matka ciekawe oczy w niego wlepiła.
— Wiecie, matusiu — począł — że ta polska mowa, którą dziś słyszałem, tak jest do twojej (nie wyraził się naszej) podobna, że ja ją prawie wszystką rozumieć mogę. Otóż, myśl mi przychodzi, że z tegoby