Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żo, szczególniej Kontystów, bo ci tu panowali, a sascy adherenci, jeżeli byli jacy, milczeli i siedzieli przyczajeni.
Następnych dni z systematycznością niemiecką wziął się pan Zacharjasz do obchodzenia sklepów, handlów, rozpatrywania ich położenia, wynajdywania sobie miejsca, gdzieby najwłaściwiej było się zagospodarować.
Nie zwierzał się nikomu i nie brał do porady narzucających mu się pośredników, którzy odgadywali, co go tu sprowadziło Chociaż mówił po polsku i przebrał się z polska, wychowanie i obcowanie długie tak niemieckie na nim wycisnęło piętno, iż nic go już zatrzeć nie mogło.
O Przeborze w tych pierwszych dniach ani się mógł dowiedzieć, ani go spotykał. Zbyt małe było to stworzenie.
Ze wszystkich rachub Witkego wypadało nie śpieszyć z żadnym krokiem stanowczym... Oglądał się na Constantiniego... nie był pewien, gdzie go on, to jest król, użyje. Wyobrażał sobie bowiem, że włoch zamiast na swą korzyść go obrócić, podzieli się nim zasługą i królowi naiwnie rywala zaleci.
Bystrego w innych rzeczach oka jego nie uszło, że w Warszawie Kontyści chociaż głośno bardzo przeciwko sasowi krzyczeli nie uznając go, troszczyli się już, dowiadywali po cichu co wiało z Krakowa, liczyli siły Augusta i niespokojni dla tego trzymali się francuza, aby się sprzedać jego współzawodnikowi...
Postępowanie nowo ukoronowanego było nadzwyczaj zręczne i mądre. Wszystkie jego odezwy, listy do Prymasa, uniwersały, tchnęły nadzwyczajną łagodnością i dobrocią. Nikomu drzwi nie zamykano, ktoby się chciał zawrócić. Król wszystkim obiecywał być jaknajczulszym ojcem.
Gdy Prymas groził i niemal wyklinał, August uśmiechał się, przyrzekał zapomnienie win wszelkich.