Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

salonu prezesostwa... i nie bardzo zabawić cię potrafię — odezwała się doktorowa... aż mi wstyd jaka dziś byłam nielitościwa i zła...
— Wy? a! cóż to było!
— Tego ci powiedzieć nie mogę — ale — aż rozgniewałam prezesa...
— Czém?
— Mogę śmiało mówić?
Tola się zarumieniła, obejrzała na towarzyszkę, drgnęła. —
Cóż to tak strasznego?
— Coś nad co w świecie straszniéjszego nie ma — widmo wspomnień...
Gosposia udawała, że prawie nie słucha...
— Mogłabym prawie przysiądz, że prezes, szczęśliwy mąż Żuljety, kocha się jakoś do dziś dnia w pewnéj — pewnéj pannie! nie powiem w kim! Takby przynajmniéj wnosić należało z tego, że dotąd przebaczyć nie może, rywalowi, choć i tamten szczęśliwszym od niego nie był.
— Zagadkami dziś mówisz — mruknęła Tola.
— Ty ją łatwo odgadniesz...
— Zkadże o tym rywalu mogła być mowa...
Tola zwróciła oczy przymglone ku doktorowéj, która zawahała się z odpowiedzią, spuściła głowę i zamyśliła się — potém jakby ją coś natchnęło odwagą — odezwała się.
— On tu jest!
Trzy te słowna, proste, wymienione chłodno — bez wzruszenia, zrazu zdawało się na Toli nie czynić żadnego wrażenia... nie ruszyła się, nie drgnęła... skamieniała... Z bukietu, który leżał na stoliku wyrwała kwiatek i nie mówiąc nic wzięła kończyk jego w usta. Doktorowa śledziła wyraz jéj twarzy... czekała odpowiedzi... lecz w téjże chwili Tola zapytała...
— Proszę cię nie wiesz téż na pewno, o któréj odchodzi pociąg do Kolonji?
— Chciałabyś jechać...
— A! bo tak nudzę z tym wyjazdem, że moja dobra Teressa już się ze mnie śmieje. Stałam się leni-