Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To go przestraszyło. Spojrzawszy na twarz Pawła — krzyknął — Co się stało?
— Nic jeszcze, chwała Bogu, nie stało się — odparł Paweł, ale ks. prałat bardzo, bardzo pilno prosi do siebie...
— Chory?
— Nie — ale czegoś podrażniony!
Przeskakując przez książki na podłodze rozłożone ks. Strużka porwał się biedz natychmiast. W progu przypomniał sobie niezbędną już w téj chwili chustkę, od nosa, po którą biegać musiał, szukając jéj i rozrzucając wszystko, bo była pod wielkim jakimś foliantem przyciśnięta... Wyszli nareszcie a Paweł sam już drzwi zamknął, bo gospodarz o tém nie pomyślał...
Przez ten czas prałat trochę ochłonął, siedział spokojniéjszy lecz zawsze jeszcze odżywiony i już z drzemki swej rozbudzony zupełnie.
— Cóż to się stało? co za szczęście — zawołał od progu wchodzący, żeś ks. prałat mógł mnie zapotrzebować?
— Siadaj no — siadaj, uspokój się — odparł chory starzec — rzecz istotnie największéj wagi, ale ty, mój księże kanoniku, co więcéj obcujesz z aniołami niż z ludźmi, bodaj czy mi możesz być w tém użytecznym... Zawsze przynajmniéj poradzić potrafisz...
Ks. Strużka przysunął się z krzesłem.
— Powoli mówić muszę, ciągnął daléj prałat, oddechu mi braknie, lecz zwolna ci wypowiem wszystko. Daj mi radę.
Na serce twojebym się spuścił, na głowę nie mogę. Świętym jesteś człowiekiem a tu garnek ludzki zlepić potrzeba... a — nie święci garnki lepią...
Westchnął. — Słuchaj tylko. — Jestem stary, czuję, że lada chwila przyjść może wyzwolenie... wybije godzina ostatnia. Nie chcę z sobą nieść na tamten świat brzemienia niespełnionego obowiązku...
W szczególnych okolicznościach osoba pewna umierająca, powierzyła mi sprawę bardzo delikatną. Nie mogłem woli jéj zadosyć uczynić... a zapewne już sam nie zdołam... Z ludźmi zerwałem, znam ich