Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żna przejednać. Czynię kroki z méj strony do zgody. Odmówisz mi pani pośrednictwa?
— Nie, odpowiedziała doktorowa, badawczo patrząc mu w oczy — ale za skutek ręczyć nie mogę.
— Gdy pani zechcesz — potrafisz to — rzekł prezes. O cóż idzie, abyśmy się w neutralném miejscu zejść mogli i pomówić.
— Tak, jest to rzecz bardzo prosta, odezwała się gospodyni — nie przeczę, ale, daruj mi prezesie, po ostatniém twém znalezieniu się u mnie nie powinieneś się dziwić, iż ostrożni być musimy.
Na twarzy przybyłego ukazał się i znikł rumieniec gniewu i niecierpliwości.
— Zmiłuj się pani, zawołał — przecież mu nic nie grozi — życia mu nie odbiorę, papierów swych brać nie potrzebuje. Pragnę zgody — może ona i dla niego być korzystną.
— Kiedyż z nim się chcesz widzieć?
— Jak najprędzéj — odezwał się prezes — chcę zachodzące miedzy nami okoliczności załatwić co najrychléj, jeśli się one dadzą. Widzisz mnie pani uspokojonym i zrezygnowanym.
— Czy może być kto przytomnym spotkaniu? — spytała doktorowa.
— Po co? odparł prezes ironicznie — jabym się go więcéj niż on mnie obawiać powinien. — Cóż mu grozi? na co nam świadkowie?
Chodził nie kładnąc kapelusza po pokoju — stanął i spojrzał na gospodynię.
— Mogę się więc spodziewać? dodał.
— Zrobię co mogę i dam znać panu prezesowi.
Przybyły skłonił się grzecznie.
— Prosiłbym, aby to mogło stać się jak najprędzéj...
Posłuszna téj prośbie doktorowa natychmiast po wyjściu prezesa posłała nagląc Teodora o przybycie... W godzinę był już u niéj.
— Mam panu nie wiem już dobrą czy złą do zwiastowania, ale zawsze ciekawą nowinę.
— Cóż to być może? spokojnie rzekł Teodor.