Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwili obawiałabym się roznamiętnienia — nie jesteś przytomnym.
— Ja nie przytomnym!! stanął prezes i usiłował zebrać myśli i panować nad sobą. — Wolniejszym głosem począł na nowo.
— Najcierpliwszego człowieka przyprowadzić może podobne postępowanie do chwilowego zapamiętania... Pani! nasza krewna, należącą do familji — pani, którąśmy szanowali — dałaś się wciągnąć w te demagogiczne podziemne roboty! czyż nie widzisz, co ich za cel? Oto poniżyć szlachtę, oto uczciwą i szanowną rodzinę zbłaznić. I pani miałaby do tego podać rękę?
Doktorowa zarumieniła się.
— Prezesie kochany, rzekła, nie należę ani do arystokracji ani do demagogów, choć z pierwszą krew mnie łączy, a z drugimi często uczucia podzielam... Jestem chrześcianka, widzę lud Boży we wszystkich bez różnicy. — tak, bez różnicy pochodzenia, wiary i narodowości. Nie mam ani nienawiści przeciw demokracji, ani niechęci przeciw wyższym, widzę porządek świata i prawo ogólne, które klasom wykształceńszym daje pewną przewagę, aby jéj na dobre użyły — odpycham twe posądzenie... przeczę twemu domysłowi, w tém nie ma intrygi — ale jest sprawiedliwy palec Boży.
— I pani mówić to możesz?
— Najspokojniéj w świecie, bom tak przekonana..! Ciebie przecie uwodzi namiętność...
— Ja bronię co mam najdroższego!
— Nie sławy ale sumienia broń...
— Zostaw pani staranie o nie przy mnie, rzekł obrażony prezes. Nie od dziś znam te pokątne knowania przeciwko nam... Ci ludzie do wszystkiego są zdolni...
— Ale jakiżby cel mieli!
— Obedrzeć nas i zniesławić!
— Powtarzam ci, to być nie może! Miarkuj się, ratuj i nie narażaj na gorsze jeszcze następstwa. Już ks. Salviani ci mówił...
— Głupi starzec! wybuchnął prezes, nabechtany..