Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kobieta westchnęła. —
— Cóż, proszę pani, dzieci, gospodarstwo, a już tak zdrowia nie miałam!
Była to dawna doktorowéj garderobiana, którą ona lubiła bardzo. Uparła się wyjść za mężczyznę, który się jéj podobał bardzo — a po zamażpójściu — że doktorowa była mu przeciwna — już się nie widywały.
Spojrzawszy na zmizerowaną, biedną kobietę, smutną, do niepoznania zmienioną, dawna jéj pani rzuciła się jéj na szyję i poprowadziła z sobą do sypialni. —
Tu posadziła ją na krzesełku... kobieta była nad wyraz zbolała i biedna. —
— Widzisz, odezwała się doktorowa — wyglądałaś jak różyczka, byłaś wesoła i szczęśliwa... małżeństwo to ci nie posłużyło...
Elżusia ręką w milczeniu machnęła. —
— Cóż ci to jest? spytała pani.
— Nie mogę powiedzieć, bym nędzę cierpiała — dzieci mi też nie źle się chowają, a przecież —
— Mów mi szczerze! mąż bałamut.
— A! i to nie — odparła Elżusia — i zamilkła.
— Przecież, moja droga, jeśli chcesz, ażebym ci poradziła....
— A! tak, pani moja, nagle wybuchnęła płaczem Elżusia, zakrywając sobie oczy, — trzeba się pani ze wszystkiego wyspowiadać. — Męża mam niedobrego. Dla mnie on i dla dzieci jako tako — ale człowiek nie wedle Bożego prawa i przykazu.
— Tak jest, proszę pani, — mówiła daléj — popsuła go pokusa. Dostał dobre miejsce przy szpitalu, ale boję się, by duszy nie zgubił.... Pieniądze bardzo płyną, ino Bóg wie z jakiego źródła. Ja kawałka chleba przełknąć nie mogę — bo mi się zdaje, że chorym jest wydarty.
Załamała ręce biedna.
— Ale cóż tu począć, kiedy się i odezwać nie można. — Robię co mogę, by krzywdy ludzkiéj nie dopuścić.
— A mówiłaś z nim o tém? — zapytała doktorowa.