Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niezmiernie ważną rolę w życiu — życie się składa ze samych przypadków...
Tola coraz bardziéj była zmieszana, spojrzała nań, chcąc to szyderstwo rozbroić wejrzeniem łagodném — Teodora to jeszcze bardziéj zburzyło...
Szczęściem doktorowa zajęta Kudełką nie dosłyszała wymówki.
Tola co prędzéj schwyciła krzesło — Murmiński został jak wkuty przy koszu z kwiatami.
Przykre milczenie na chwilę — panowało w pokoju. — Teodor z pod brwi patrzał na bladą i drżącą kobietę, która już nań spojrzeć nie śmiała... była zmięszana i smutna.
Podniosła wreszcie oczy na Teodora.
— Mówiłeś pan o zmianach, ja największą nie w twarzy pańskiéj znajduję, odezwała się łagodnie — ale w zapatrywaniu się na świat... Z kilku słów już go się łatwo domyśleć. — Byłeś pan dawniéj pobłażającym, łagodnym, a dziś.
— Człowiek się zmienia, rzekł Teodor.
Doktorowa pod pozorem kwiatów odprowadziła Kudełkę rozmawiając z nim głośno do pierwszego pokoju, tak że Teodor z Tolą pozostali sami. Murmiński oczyma szukał kapelusza...
Tola chciała rozmowę sprowadzić na inne, obojętniejsze pole...
— Zkąd pan tu do nas przybywasz?... zapytała.
— Byłem w Afryce, rzekł Teodor, służyłem w legji zagranicznej, trochę wprzódy włóczyłem się po Meksyku i Brazylji — byłem nawet w Indjach... Zdawałoby się, że przecie gdzieś zginąć byłem powinien — nie...
— Zdziczałeś pan między dzikimi... dodała Tola, spoglądając nieśmiało.
— Powróciłem, proszę pani, do stanu natury. Rousseau miał słuszność, cywilizacja ta sztuczna psuje nas... stan natury to przynajmniéj stan prawdy... Ludzie nie grając komedji zabijają się po prostu, pieką, jedzą — mówią co myślą, a że myślą nie-