Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Z życia awanturnika.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dajcie mu najprzód trochę rosołu... być może, iż jest głodnym... a potém coś chłodzącego, a potém — zobaczymy...
Człowiek stary — dodał — sił tam już mało, choć budowa mocna... ale któż wie co przebył i przecierpiał...
Z pomiędzy białych poduszek, na których z siwym, rozrzuconym włosem spoczywała głowa chorego, maska jego wyglądała jakby z wosku wylepiona... piękny rysunek twarzy szpecił tylko włos siwy okrywający ją, dziko odrosły przez kilka tygodni... krzaczystych brwi dwoje zwieszały się nad głęboko wpadłe oczy... Usta w bezzębnéj już szczęce, wpadłe — istne miały wyraz jakiś dziwny rezygnacji i bólu razem.
Twarz uszlachetnionéj, myślącéj istoty zdawała się należeć do człowieka, który wyszedł z tych klas społeczeństwa, co nie samą ręczną pracą dorabiają się chleba. Wysokie czoło wypukłe zdawało się myśli pełném... marszczki na niem mówiły o pracy, co je pofałdowała... a jednak ubiór nędzny, tłómoczek odarty oznajmywał wyrobnika, którego wiek i bezsilność na rozdroże konać rzuciły.
Kto on był, ani chłopek nie wiedział, ani przejrzenie powierzchowne tłómoczka nie uczyło — mówił tylko ten co go do szpitala odniósł, iż słyszał od karczmarza, że podróżny ten zdrożony i chory przed paru dniami się przywlókł, chciał koniecznie dojść do miasteczka, ale na noc położywszy się w alkierzu, dostał jakiéjś gorączki i tak tam dni parę przeleżał.
Toboły jego przejrzawszy znać gospodarz i nie znalazłszy w nich nic, pozbył się za kieliszek wódki, namówiwszy chłopka miłosiernego, by go sobie zabrał do szpitala.
Gdy siostra Hilarja przyniosła filiżankę bulionu, a przyszła nim go napoić, musiała kogoś wezwać, coby mu głowę potrzymał... Zaciśnięte usta i szczęki nie wpuszczały napoju zrazu, potém z trudnością wlano mu go łyżek kilka... Parę razy oczy otworzył, powiódł niemi do koła i znowu je zamknął... Buljon