Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! tak! krzyknął — tego brakło żebym ja na waszéj łasce był, i żebyście potém wzięły mnie w lepszą jeszcze kuratelę! Niedoczekanie! wolę u żyda na lichwę. Łaski waszéj nie proszę.
— Nie jest to żadna łaska, odparła Wilczkowa spokojnie. Sprawa to naszych dzieci, dla nich majątek ratować potrzeba.
— Święte słowa! potwierdził jurysta.
— U ciebie wszystko święte co ci da grosz do pazurów! odparł Wilczek. Ja tego nie chcę, słyszysz. Radź inaczéj.
Znikła z progu jéjmość, wprzódy znak porozumienia dawszy adwokatowi, który teraz już z lepszą fantazyą reszty czekał.
Spojrzeli sobie w oczy.
— Zkądże ja pieniędzy mam wziąć? zapytał po namyśle Pętlakowski — zkąd? pytam?
— A odczegoż masz głowę? a doczegożeś ty mi potrzebny, jeżeli i na to rozumu nie masz? hę?
— Tandem — począł jurysta z nogi na nogę przestępując, wszystko ma swoje granice. Moja głowa, panie Chorąży, jest de jure, a nie de capsa. Pańska rzecz płacić, a moja prawować się.
Wilczek plunął gniewnie.
— Idź do trzysta!! zawołał i do ściany się odwrócił.
To był pierwszy akt dramatu, mieszczący w sobie ekspozycyą. Adwokat postał chwilę, poczekał,