Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   87   —

Z nim walczyć było zadaniem Herkulesowém... Kiliński blady był, niecierpliwy i prawie gniewny.
— Waćpan nie wiesz, panie poruczniku, — rzekł do mnie, co to tu u nas się dzieje. Sodoma i Gomora, mówię wam. Lud kipi, zdrajców pełno, coraz gorsze wiadomości. Naszego kochanego Kościuszki nie widać, a tu daléj, daléj rozżalonego narodu nie utrzymamy, jak pójdzie.., jak się rzuci, to i zamku nie obroniemy.
— Ależ to nie ocali ojczyzny! zawołałem.
— A no, kiedy żal szaleństwem poi. Co na to poradzić! rzekł Kiliński.
Chwilami się uśmiechał, gdy mówił o nieprzyjacielu i o wojnie, ale wspomniawszy miasto chmurzył się...
— Już to tu nie obędzie się jeszcze bez... awantury... nadto zdrajców zostało. Ludzie mówią o konszachtach z Prusakami, a póki tu mieć będziemy niepoczciwych, pótyśmy nie pewni siebie, mogą nas wydać w ręce wrogów.
Zaczął mi liczyć podejrzanych, poczynając od prymasa; zatknąłem uszy. Rozeszliśmy się, bo mi było do Juty pilno. O nią pytać go nie śmiałem. Zapukawszy do drzwi długo pod niemi czekać musiałem; zamiast matki lub córki otworzył mi chłopiec i oznajmił, że jéjmość wyszła na miasto a panna czegoś była niezdrowa.
Zawahałem się w progu — bo choć w mieszczańskim domu ubogim nie ma tych form wymyślnych, które chorego nawiedzić nie dozwalają, nie wiedziałem, czy mi wypada narzucać się Jucie w czasie niebytności matki. W téj chwili postrzegłem ją samą, bladą i smutną, wyglądającą z trzeciéj izby ku mnie. Poszedłem już nie pytając o pozwolenie. — Rumieniec wybiegł jéj na twarz.
— Cóż to wam? chorujecie? zapytałem, ale to być nie może?
— A! nie — tak — było mi trochę nie dobrze, rzekła cicho — powiedzcie mi, komu tu w takie czasy zdrowo i wesoło być może? Wszyscy siedzimy gdyby na beczce prochu, która nas co chwila może wysadzić