Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   67   —

Na Pragskim moście przecisnąć się było trudno... Pytamy, co jest.
— Król chciał uciec...
Drudzy wołają — Zdrajcy z więzień się chcieli wybić! Zdrajców trzeba wywieszać... Śmierć zdrajcom!! Ludowi i ojczyźnie sprawiedliwości! Krzyki te głuszyły nas... Juta biegła blada, anim mógł ją powstrzymać...
Już za mostem spostrzegliśmy zawrócony orszak królewski, majestatycznie powoli zdążający ku zamkowi. Król niezmiernie blady, uśmiechając się niezręcznie kłaniał się na wszystkie strony. Lud krzyczał — Wiwat król! ale więcej wołało — Śmierć zdrajcom! a że i króla naówczas nie za lepszego miano, można sobie wystawić, jakie na nim okrzyki te mogły czynić wrażenie...
Nie ma nic straszniejszego nad lud choćby najszlachetniejszy i najpoczciwszém uczuciem roznamiętniony. Namiętność jednego jest bezpamiętną i dziką; cóż, gdy tysiące łańcuchem się jednym spoją i w pierś każdego wleje się spotęgowana namiętność tysiąca! Naówczas nie lud to ale morze, którego fale biją o brzegi niepowstrzymane, niszcząc, co spotkają w biegu. Takim był tłum dnia tego. Jedni króla pozdrawiali, drudzy podchodzili pod konie prawie z odgróżkami. Pokazywano pięści, król się kłaniał.
— Niech żyje król! krzyczeli dworscy.
— Tak! niech żyje, lecz niech nie ucieka!!
Jak pogrzeb zwolna ciągnęła kawalkata królewska, oczyma pożerając zamek, port wybawienia.
Widzieliśmy ją zdążającą coraz pospieszniéj ku bramie i wpadającą w nią nagle. Lud pozostał na placu i ulicach, mrucząc, krzycząc i miotając się, raz ku zamkowi podpływając, to znowu pod ratusz na Stare miasto, gdzie prawie nieustannie zasiadała Rada.
Okrzyki jak wystrzały dobywały się z tego tłumu, na okrzyk taki odpowiadało milczenie i zdala chwytaliśmy tylko głos słaby mówcy, który stanąwszy na kamieniu, ławie lub beczce coś przemawiał do narodu i obywateli. Widoczném było przy nieustającym pod