Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   66   —

nie kopał, szedł czy jechał się przypatrywać. Ci, co pracowali czasem, do gawroniących odzywali się z zaprosinami... naówczas radzi nie radzi szli spektatorowie do taczek na chwilę. W tém wszystkiém więcéj było fantazyi i śmiechu niż roboty — za to prawdziwych robotników dzień i noc pod ścisłym dozorem, płatnych — nie brakło...
Król nawet parę razy jeździł do okopów także i, chcąc dać dowód patryotyzmu, taczkę piasku zatoczył... Dawano mu — bravo! jak w teatrze... Gdy jechał na spacer... wszakże, choćby na te okopy, z dala nań naglądano... Zawsze tkwiła ta myśl we wszystkich, że krol chce uciec i że naówczas Moskwa opanuje miasto i obróci w kupę popiołów... Nie można powiedzieć, żeby rozumowanie to całkiém nie logiczném być miało...
Zdaje mi się, że dnia 8 maja, na sam św. Stanisław i mnie wzięła fantazya, choć jeszcze z ręką na temblaku pójść na okopy. Nie będę się z tém taił, że pobudką dla mnie było wyszpiegowanie, iż Juta u matki się wyprosiła pójść z rydelkiem także. Wzięła ona z sobą dwie koleżanki i poleciały... Bardzom chciał ją zobaczyć, pobiegłem téż... Wybrała się nie rano, bo matka z razu nie pozwalała; ja téż, dopiero późniéj dowiedziawszy się przez czeladnika, któregom w ulicy spotkał, poszedłem. Juta była na Pradze... Ledwiem się przerwał przez most i wyszukał to miejsce, gdzie stała, aby jéj pomódz... ledwiem ją miał czas pozdrowić — słyszemy od mostu na Pradze i od miasta... jakby alarm... Patrzymy, tłumy się zbierają... zwijają, lecą... wrzask, zamęt... słowem, nie ma wątpliwości, coś się stało...
Spojrzałem na Jutę, stała jak w ogniu, rzuciła rydel, oczy wlepiła w drugi brzeg, drżała cała...
— Chodźmy, rzekłem, podając jéj zdrową rękę — zobaczemy, co to jest...
— Chodźmy! krzyknęła... ale nie przyjmując ręki i z wzrokiem zapalonym puściła się jak strzała ku miastu... tak że zaledwie mogłem za nią nadążyć — tchu mi brakło...