Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   36   —

dzili się w arsenale, na ratuszu, po gospodach, w izbach koszar... radzili, rozsyłali rozkazy, posły latali, Pan Bóg im oczy pozamykał.
W istocie, gdy sobie teraz przypomnę tę chwilę, wybuch poprzedzającą, nie mogę pojąć, jak się stać mogło, że nas zawczasu nie pobrano, że do ostatniéj godziny Igelström nie wiedział nic... Mimo ostrożności ludzie się prawie jawnie umawiali, co robić mieli; noszono w fartuchach skałki i ładunki, po warsztatach nie było roboty, na każdy odgłos dzwonu zrywali się ludzie, niepokój malował się na twarzach.
Żołnierze moskiewscy w wielu domach stali kwaterą, ocierali się niemal o spiskowych... nie domyślali się nic.
Być bardzo może, iż wielki tydzień, nabożeństwo, przygotowywanie się do świąt, zwykle czyniące zamęt w życiu powszedniém, przyczyniały się do tego.
W wielki wtorek już ani Kiliński ani Morawski nie pokazywali się na ulicach... w koszarach naszych przygotowywano wszystko. Najczynniejszy był kapitan Mycielski, bo i sam sobą i groszem robił, co mógł. Haumanowi pułkownikowi, który wywiezionego szefa Działyńskiego zastępował, nie wypadało się mięszać aż do ostatniéj chwili, bo był zbytnio na oku.
Gdym tego dnia przyszedł do domu, żeby dziadka Mańkiewicza pożegnać, bo chciałem mu oznajmić, że się muszę do koszar przenieść, zastałem oboje staruszków bardzo skonsternowanych. Szambuś im placu dotrzymywał.
Po twarzach znać było, że się oboje Mańkiewiczowie albo domyślali lub wiedzieli coś, o czém ja im mówić nie mógłem. Gdym wszedł, stary mnie przywitał kwaśno.
— Co bo waszeci już ani widać! zawołał — co się z tobą dzieje?
— Ale służba — rzekłem — służba...
— Gdzie? co? służba! gadaj temu, co nic nie rozumie... w wielkim tygodniu! jaka służba?
Popatrzyli na mnie, zmięszany byłem.
— Ale słowo daję dziadusiowi, że — służba, odpowiedziałem, jużciżbym z dobréj woli nie latał...