Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   31   —

kładły się na licu.... Szlachetny wyraz twarzy dziwił w prostém dziewczęciu. Przypatrywałem się jéj ze drzeniem, ona mi z obojętną ciekawością. Kilka słów przemówiliśmy po cichu do siebie.
Zapewne dla zbałamucenia czeladzi w drugiéj izbie, od któréj drzwi stały otwarte, wesoło i śmiejąco się mówiła do mnie.... Czuć jednak było, że ta wesołość i humor wyrobione były umyślnie. Matka także dla oszukania ludzi przyjmowała mnie jakby kawalera....
Nie było nic tak dziwnego naówczas, żeby się szlachcic, oficer starał o córkę zamożnego rzemieślnika i mieszczanina, mającego dom i kapitalik jak Wawerscy. Żeniło się wielu, zwłaszcza gdy panny były ładne i dobrze wychowane.
Umyślnie przesiedziałem tu chwilę, aby się komuś nie zdawało, żem jak po ogień przyleciał. Juta siadła naprzeciw mnie wsparta na ręku... ale rozmowa wymuszona nie szła. Przypatrywała mi się tylko ciekawie i wcale nie kryjąc z tém, że chciała lepiéj poznać narzeczonego jéj młokosa.
Mnie się nie wiodło, prawiłem od rzeczy, spokojny wzrok Juty jakby starszéj siostry spoczywający na mnie... odbierał mi przytomność. Gdy przyszło odchodzić, Wawerska umyślnie znowu wyprowadziła mnie przez warstat i czeladź aż do progu, ciągle na głos powtarzając:
— Prosimy bardzo bywać u nas częściéj, choćby co dnia, bardzo prosimy, zrobisz nam pan wielką przyjemność. Juta dawno chciała brać lekcye rysunku... a tego starego Foligna, to się ani doprosić.
Z tego dowiedziałem się, że mogę odgrywać rolę nauczyciela rysunku.
Spłoszony, zmęczony, nie rad z siebie wydobyłem się na Rynek, tu dopiero odetchnąłem. Szedłem powoli ku zamkowi zamyślony, rozglądając się, gdy po za sobą usłyszałem żywy chód i zobaczyłem już idącą Jutę.... Nowy to był dla mnie widok — spotkać ją w ulicy... ustąpiłem na bok i skryłem się pod bramę, żeby się jéj lepiéj przypatrzeć.
Okryta chustką czarną, tak że twarzy jéj prawie