Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   147   —

Wiedzieliśmy wszyscy, iż Fersen i Suworow kroczą ku Warszawie, aleśmy mieli nadzieję, że ich nasze wojska, wysłane przez Naczelnika powstrzymać potrafią....
W pierwszych dniach października, chociaż jeszcze z trudnością chodzić mógłem i rękę miałem bezwładną, pojechałem do Kościuszki do Mokotowa, aby się wprosić do czynniejszéj jakiéj służby.
Uderzyła mnie nowa zmiana twarzy jego i humoru.... Po zwycięztwach nad Prusakami odniesionych był swobodnéj myśli i rzeźkim, uśmiechał się często i rubacznie z nas podżartowywał. Gdym teraz zjawił się przed domkiem, który zajmował, znalazłem go zamyślonym, chmurnym, zniecierpliwionym, jakimś do niepoznania. Wziąłem to za chwilowe jakieś wrażenie, ale mi znajomi powiedzieli po cichu, że od dni kilkunastu innym go nie widywali.
Zobaczywszy mnie, poznawszy, poklepał po zdrowém ramieniu, chciał mi się niby uśmiechnąć, skrzywił usta i westchnął....
— Ale cóż z twoją ręką? możesz ty ją podnieść? zapytał.
— Mogę, chociaż tylko ją ale nie nią podnieść — rzekłem.
— To siedźże w Warszawie i bądź mieszczan instruktorem. Mężni to są ludzie, ale chodzą jak niedźwiedzie.
Ledwie tych kilka słów miałem szczęście posłyszeć od niego, bo mu chwili pokoju nie dawano. Z Warszawy toczyły się powozy, przyjeżdżali konni przez cały dzień, często nie bardzo potrzebnie trując czas Naczelnikowi. Ani zjeść, ani spocząć, ani popracować nie mógł swobodnie. Gdy mu to dokuczyło, siadał na koń i ruszał oglądać wojsko, aby gdzieś kąt spokojny znaleźć.
Namiot i dworek nieustannie były otoczone. Damy, panowie, duchowni, z podarkami, z prośbami, z instancyami, od świtu do nocy się mieniali — Kościuszko radził, pozbywał się, wymykał... a męczył okrutnie.
Nie zbywało na raportach sekretnych najrozma-