Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   130   —

Gloria in excelsis Deo!
Podniósłem się na łokciu zdumiony.
— Cóż tam tak szczęśliwego? zawołałem.
— Zgadnij!
— Niepodobieństwo... wygrana bitwa...
— Gdzie tam, lepiéj...
— Nowe powstanie...
— Lepiéj...
— Ale niechże dziadek mnie nie męczy...
— To ci powiem. — Cud się stał! — Prusacy w nocy zabrawszy manatki poszli precz...
— To nie może być! krzyknąłem.
— Ale i ja nie wierzyłem, dodał dziadek... ano patrz, czytaj — drukowano!! poprzybijano karty na wszystkich rogach ulic.
To mówiąc dziadek mi podał kawałek szaréj bibuły, na którym stało:
„To, czego się wszyscy roztropni patryoci spodziewali a czego źle tylko myślący i skrycie niechętni ojczyznie pojąć nie chcieli i nie życzyli — stało się. — Wojsko pruskie, które z kilku tysiącami Moskalów podstąpiło pod Warszawę i przez dwa miesiące stojąc pod miastem koniecznie je opanować chciało w nocy z dnia 5 na 6 bieżącego miesiąca, — z hańbą cofnęło się, wyrzuciwszy nadaremno krocie bomb i granatów, nie spaliwszy jak kilka drewnianych domów na przedmieściach i t. d. i t. d.“
Czytałem a dziadek płakał...
Wiadomość ta poskutkowała tak — żem się tego dnia cyrulikowi gwałtem prawie wydarł, aby wyjść na miasto...
Boć warto było zobaczyć tę powszechną radość — niestety! tak krótko trwać mającą... Biegli wszyscy opuszczone obozowisko oglądać.
Gdym wyszedł o kiju na ulicę, bo i noga z téj strony, na którą padłem, ugniecioną była znacznie przez konia, w głowie mi się z razu zawracało... wprędce jednak ośwoiłem się z powietrzem i nauczyłem chodzić jako tako.
Same mnie, mogę powiedzieć, nogi poniosły tam, gdzie były myśli moje. Nie miałem zamiaru iść do