Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   123   —

na nas, uśmiechając się... ona wcale nie zważała na to.... Chciałem ją pożegnać, zatrzymała mnie.
— Czy wam tak bardzo pilno? zapytała.
— O! nie! rzekłem — dano mi do nocy czas, ale w mieście nie mam co robić.
— Gdyby się wam koń nie wyrwał, moglibyście przecie zamiast przez Krakowskie pójść na Stare miasto i trochę nałożyć dla mojéj przyjaźni.
— A z duszy serca — jeśli mi pani pozwolisz.
— Ja proszę, rzekła Juta. Dobrze jest ukraść sobie choć minut kilka... kto wie, czy się na tym zobaczym świecie.
— Masz pani słuszność, ja codzień pod kule jechać muszę.
— O! nie tylko one zabijają — przerwała, ludzie mrą z tego, co wewnątrz przeszywa.... Mnie czasem zdaje się, że umrę prędko.
— Co za myśli... dla tych, co was kochają, dla matki żyć powinniście.
— Tak, dla matki — rzekła machinalnie, powtarzając ostatnie słowo — dla biednéj matki — ja jestem niewdzięczne dziecko.
Chustkę przyłożywszy do oczów zaczęła płakać i łzy prędko ocierać.
— Pieszczone dziecko jestem — odezwała się, za to pieszczenie pan Bóg karze. Dawno powinnam pójść do ołtarza, siły mi braknie, zwlekam... we dnie, gdy go nie widzę a myślę o obowiązku, powiadam sobie, muszę, powinnam raz skończyć; wieczorem przyjdzie to poczciwe stworzenie, siądzie, zacznie mówić, popatrzę nań i truchleję... a — wierz mi, poruczniku, dobre chłopczysko... tylko — tylko — ot tak — jakoś nie mogę się zgodzić z tą myślą, abym ja mu żoną być miała.... Widzisz, spowiadam się wam jak bratu.
— A! panno Juto! panno Juto.... krwawisz mi serce... zawołałem — trzymałem długo w sobie ból, wreszcie wybuchnąć musi.... Niech się tylko wojna skończy... przewleczcie ten ślub... ja o waszą rękę poproszę... ja z wami tylko mogę być szczęśliwy.
Chwyciła mnie za rękę gwałtownie.