Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czego stoisz? odezwał się zmienionym głosem do chłopca, powiedz, że przyjdę sam. Nie ma odpowiedzi.
Zmiana w twarzy, postanowienie Pampowskiego uderzyły nawet sługę. Dokończył co prędzej ubrania i niespokojny wyszedł z domu. W ulicy najprzód zaczął iść bardzo szybko, potem kroku zwolnił, namyślał się jakby miał zamiar zawrócić, i znowu szedł prędzej, zawahał się w bramie hotelu, naostatek wpadł jakby z desperacyą.
Owa Maniusia zajmowała numer na drugiem piętrze.
Ciężko wzdychając komornik schody przewędrował, i do numeru zapukał.
Otworzyły się drzwi; stała w nich w podróżnem, czystem ale ubogiem ubraniu kobieta, wyglądająca jeszcze młodo, ale mogąca mieć lat około czterdziestu, dosyć otyła, z twarzyczką, która niegdyś bardzo wdzięczną być mogła, a teraz jeszcze przyjemną była. Wyraz jej dobroduszny, łagodny, ujmował na pierwszy rzut oka.
Komornik patrzał jak przestraszony na nią, widać w nim było wzruszenie, kobieta powitała go lekkim wykrzykiem, z radością.
— Pan Jan, słowo daję! ażeby się też odrobinę odmienił!! a ja?
Załamała ręce.
— Wieleż to lat! dodała śmiejąc się, wiele lat jakeśmy się widzieli, piętnaście! słowo daję, piętnaście!
Na świadectwo lat, z drugiego pokoju wychyliła się bojaźliwie ale ciekawie, jakby druga Maniusia, podobniuteńka do niej, ale niemająca więcej nad lat piętnaście, na której widok Pampowski krzyknął z podziwienia.
— To moja jedynaczka, Karolka! rozśmiała się kobieta, gdy już dzieweczka się cofnęła. Prawda, kubek w kubek do mnie podobna.
Mówiąc to, trzymała za rękę komornika i z rozrzewnieniem ciągnęła dalej: