Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lecz płakała chyba z gniewu, bo piękna jej twarzyczka wyrażała jeszcze oburzenie straszne.
Komornik zdala, zbliżać się nie śmiejąc, z politowaniem na nią spoglądał. Naostatek i ona zwróciła ku niemu wejrzenie.
— Nigdy tego panu Józefowi nie przebaczę! — zawołała...
— Bo to też jest... na to nie ma wyrazu! — odparł Pampowski — o tej godzinie dwóch takich ichmościów! Nie! to w istocie przechodzi miarę — mówił oburzony — ja jestem człowiek spokojny i nie zwykłem się mięszać w sprawy takie, ale miałem wielką ochotę wyrzucić precz tego studenta, widząc jaką to pani uczyniło przykrość.
Brombergowa wstała z kanapy.
— Nie lękaj się pan — rzekła — ja się obronię sama, a Mahoński będzie się miał odemnie zpyszna... Dam mu naukę.
— Jest to mój przyjaciel — dodał komornik — ale na ten raz bronić go nie będę.
W charakterze pani Henryki widać było i porywczość wielką i wrażliwość łatwo przemijającą; goście nieproszeni zaledwie byli w ulicy, gdy zaczęła ostygać, obojętnieć, i gdy stara jejmość dała znać że herbata przeciągnięta stygnie, podała rękę Pampowskiemu...
Niezmiernie grzeczny i delikatny stary kawaler, czując że teraz zbytecznym być może świadkiem wzruszenia, chciał się oddalić, ale go nie puszczono.
— Siadaj pan i pijmy herbatę, ja tam sobie z tego nic nie robię — odezwała się wdowa — ale Mahońskiemu uszów natrę!
Z najzimniejszą krwią potem poczęła pytać Pampowskiego o familię, stosunki, majątek hrabiego Lucysia. Imię familii mówiło samo wiele, lecz że do niej niezmierna ilość członków rozrodzonych należała, w rozmaitych po świecie rozrzuconych kategoryach, pytanie bez celu nie było.