Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdaje mi się — odezwała się szydersko wdowa — że to już jest dokonane.
— A! tak! trochę szampanem! — rozśmiał się niczem niedający zmięszać chłopak — trzeba żeby wzrok pani dokonał reszty.
Chciał się przysunąć z krzesłem, gdy Brombergowa gwałtownie zerwała się z kanapy jakby odchodzić miała. Mahoński odciągnął go.
— Lucyś, siedźże przyzwoicie i spokojnie.
— Bo pójdziesz za drzwi! — dodał baron Mahlhagen, biorąc stronę gospodyni.
Chłopak przechylił się na krześle i śmiać zaczął, nagle porwał się i spytał.
— Pani pozwala zapalić cygaretkę?
— Nie — nie! niecierpliwie i gniewnie zawołała gospodyni i pełen wyrzutów wzrok zwróciła na Mahońskiego.
Pan Józef szeptał coś na ucho hrabiemu Lucysiowi, który po młodzieńczemu, im go bardziej starano się powstrzymać od wybryków, tem większą do nich czuł ochotę.
— Mahoński nam zaręczał że pani sama pali cygarety, dla czegóż ta niełaska na nas? — wołał Lucyś. — Przyszliśmy nie w porę, to prawda, i trochę weseli, ale ja panią jutro za to przeproszę i śliczny bukiet przyniosę.
Ze wzgardą odwróciła się od niego Brombergowa. Baron widocznie z nieprzyzwoitego zachowania się kolegi korzystał i łapał wejrzenia pani Henryki, która na niego spoglądała bez gniewu.
W czasie tej sceny komornik w kącie z kapeluszem siedząc, zgorszony, oburzony, nie wiedział czy wyjść aby sceny nie być świadkiem, czy wystąpić w obronie gospodyni.
Hrabia Lucyś, któremu przed dwoma tygodniami Pampowski był prezentowany, rzucając oczyma po pokoju, mimo mrocznego kąta dostrzegł w nim siedzącego komornika.