Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Fiu! fiu! — odparł rękę podnosząc do góry — aniby ona chciała za mnie, anibym ja miał odwagę.
Ale — nie! Lubię piękne osoby, jednak tak pięknej to bym się obawiał! Ona może łatwiuteńko zrobić partyę świetną.
Daj pokój! nie żartuj.
Mahoński zbliżył się żwawo i pochwycił go pod rękę
— Otóż ja ci powiadam — zawołał stanowczo — że ona by poszła za ciebię — na to ci słowo daję.
Pampowski milczał nie śmiejąc otworzyć ust, a p. Józef powtórzył.
— Namyśl się, ja, swatem i biorę całą sprawę na siebie.
Powiedziawszy te słowa, jakby chciał by one utkwiły w ofierze, włożył kapelusz i wyszedł pośpiesznie, zostawiając komornikowi wieczerzę do zapłacenia, kieliszek do wypicia i rzucony wyraz do rozważenia.
W istocie było myśleć nad czem. Wróciwszy do domu bohater nasz z godzinę chodził po saloniku, nie mogąc przyjść do tego spokoju nerwów i ducha, którego wymagał sen. Brombergowa była cudownie piękną — ale. Wielkie, ale, mogło się za nią ukrywać, choć była z domu Sulimska i choć Mahoński za nią gardłował. Tajemnicza pomroka, okrywała jej przeszłość, piękność nadzwyczajna mogła być groźną przyszłości. Z drugiej strony panna Hortyńska... także już mu się wydawała niebezpieczną... Hrabia Włodzimierz kochał się w niej, człowiek dystyngowany, wspomnienia tej miłości numeru pierwszego mogły zaćmić afekt drugi z porządku.
— Ten hrabia może z nią grał komedyę — mówił w duchu — ale komedya była grana arte, a ja prostaczek, gdy się w niej rozkocham szczerze, będę dla niej po nim śmieszny.
W życiu jeszcze poczciwy Pampowski nie doświadczył takiego niepokoju i ucisku na duszy jak teraz. Był tak biedny, że w sekrecie zrana poszedł wy-