Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W żarcie każdym połowa prawdy, mówi przysłowie; gdy komornik później wyszedł od Hortyńskich na obiad, przez drogę rozbierając co się mówiło z panną, jak się ona względem niego znajdowała, przekonał się iż „możeby nie była od tego.“
Stanął tedy, jak mu się zdawało, na ten raz bliżej upragnionego celu niż był kiedykolwiek. Panna dojrzała ale bardzo ładna, dosyć posażna, dobrej familii, okazywała mu że „nie była od tego.“
Szło o to, aby z przyjacielem Hortyńskim rozmówić się otwarcie, prosić go o pośrednictwo i dobijać targu.
Tyle lat gonił tą mrzonkę komornik, a teraz gdy miał ją osiągnąć, serce mu biło nie pragnieniem ale niezmiernym strachem.
Był to moment krytyczny. Zapragnął koniecznie rady zasięgnąć, zorientować się, wyśledzić, dojść wszystkich okoliczności, antecedencyj.
Do kogo się tu udać?
Znał tylko jedną starą panią radczynią Wielomińską, która mogła mu być radą i pomocą. W domu jej nie bywał często komornik, bo gospodyni miała lat siedemdziesiąt, a jej przyjaciółka sędzina Przepiórska, z którą razem mieszkały, sześćdziesiąt i pięć. Osób młodszych mało się tam spotykało. Wieczorami schodzili się tu emeryci, inwalidy, znajomi starzy na gawędkę, herbatę i zimną przekąskę. Komornik uważał się za zbyt młodego aby w tem towarzystwie, przeszłością głównie zajętem, smakować, radczyni go jednak bardzo lubiła, zapraszała i zwała:
— To poczciwe komorniczysko! — ale miała tę wadę iż w jego młodzieńczość nie wierzyła i śmiała się z pretensyi do niej.
Staruszka była wesoła, prawdomówna, złotego serca, lubiąca ludzi, przebaczająca wiele, a że znała cały Boży świat, można było do niej iść po radę i spuścić się na sumienność.
Zburczała śmiejąc się, ale ulitowała, pocieszyła