Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pod koniec jej, gdy już miał odchodzić, pani Bromberg jakby przeczuwając to, dodała:
— Mój panie komorniku, proszęż cię, widzisz jaka ja tu jestem samotna, bez znajomości. Nudzę się, nikogo prawie nie widuję, odwiedzaj że mnie częściej, proszę, i bez ceremonij. Chciałam się pana radzić w interesie a nie śmiem, widząc że takie robisz ceremonie. Sam powiadasz że familii nie masz, przyjmij mnie za siostrę. Bądźmy z sobą jak rodzeństwo!
Ostatnie te słowa dziwne na Pampowskim zrobiły wrażenie, odpowiedział na nie rzucając się do całowania rączek, które mu dano chętnie, a wyszedłszy uczuł się oblany jakiemś uczuciem błogiem, jakiego nie doznał w życiu.
Mieć prawa i przywileje brata u osoby tak dziwnie pięknej, tak zachwycającej, mogłoż być co nad to ponętniejszego?
Nie przypuszczał komornik aby z tych praw mógł przejść do innych, ale tych mu starczyło.
— Boska kobieta! — zawołał idąc na wieczerzę, której po ponczu czuł potrzebę.
W restauracyi zastał dobrych swych znajomych, złotych i pozłacanych, witających go okrzykami. Pomiędzy niemi był i Mahoński.
— Komornik! — poczęli wołać — w białych rękawiczkach! zkądże Budrys powraca i co kryje pod burką!
— Pampowski — dodał drugi — wszystkich nas w kąt zapędza, panny za nim szaleją, wdowy i mężatki bałamuci.
— Bardzo przepraszam — przerwał Pampowski — bałamucenie zostawiam wam, ja co robię to seryo, a do mężatek nie mam najmniejszej pretensyi.
— Więc do wdów?
— I to nie — odparł komornik.
— Ba! ba! a ta cudowna Brombergowa, od której nie wychodzisz, świadkiem Mahoński!
Komornik zarumienił się.
— Dajcież mi pokój!