Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

końca nóżki pocałować. Nie byłem ja zazdrosny — niechaj szaleją drudzy — ona moja! Miło było się nią pochwalić.
Pieniądze prawda, jadła, w ręku się jej topiły, nie można było nastarczyć, ale dla takiej kobiety bez nich nie ma życia. No! hulaj! Zaczął u nas bywać kniaź z czerkiesów, z Kaukazu, Aghat-Khan, chłopiec młody i ładny, a bardzo bogaty. Zaraz postrzegłem że się zakochał na zabój. Pożałuj! kochaj się... Ona się śmiała z niego. Pytam jej — a co Aghat Khan? — Piękny jest — odpowiedziała — ale to dzieciak... A to natura była szalona, dzika, góralska i pieniędzy miał huk. Więc gdzie my tam i on, ślad w ślad, oczyma goni za nią, prezenta nosi. Co mnie tam! Pożałuj! Ani patrzała na niego, zdawało się. Bywało przyjedzie, posadzimy go do kart, a on za nią wodzi oczyma i przegrywa! No — pożałuj! Co mnie tam...
Wypadło mnie jechać do Archangielska, co robić, pakuj się, w drogę. Zostawiłem ją z tą starą Abakową, wiesz? co tu była... pocałowałem — nie tęsknij, prędko powrócę... Zabawiłem się trochę dłużej i już okrutnie za nią sam tęskniąc, przypędziłem do domu.
— Gdzie pani? — zaraz pytam od progu. Ludzie nie odpowiadają, aż mnie złość wzięła. Wpadam do pokoju, a tu stara przedemną na kolana, ręce złożyła. Zmiłuj się, ja nic nie winna!
Mnie krew mało nie ubiła.
— Gdzie pani? — wołam.
Nie było duszki. Po moim wyjeździe nic się znaczącego nie stało; nawet listów żadnych nie odbierała. Aghat-Khan nie pokazywał się, pojechała sama jedna sankami na Newski Prospekt i — tyle jej było. Gdzieś na nią czekał ten urwis i jak drapnęli, oparli się aż gdzieś na perskiej granicy. Czort że ich bierz. Baba z wozu kołom lżej!
Ruszył ramionami Afanazy Piotrowicz.
— A, wiesz, dodał śmiejąc się, tak mnie podebra-