Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czy przypadkiem znaleźli się dwaj partnerowie wistowi za świadków, nie wiem — a tuż i butelka wina i tort...
Pampowski już nie myślał ani o Karolce, ani o pannie Filomenie, cały był zatopiony w pięknych oczach panny Albiny, które, powiedzmy prawdę, tem piękniejsze mu się wydawały, że przypominały niewdzięczną Henrykę.
Nader wesołe były zaręczyny.
— Ale słuchaj no, ty bałamucie — rzekł brat, tobie wierzyć nie można, odkładane tylko pierogi dobre, mówmy otwarcie.
Panna ma wyprawę gotową, ja do wypłaty posagu nie potrzebuję się zbierać, bo ci go teraz nie dam, więc po cóż zwlekać z weseliskiem. Ty nie masz czasu do stracenia. Albina nie będzie się sprzeciwiać ślubowi za indultem, raz, dwa, trzy i żeńcie się w krótkich abcugach.
— I owszem, nie mam nic przeciw temu — ale z mieszkaniem? — spytał patrząc na Albinę komornik.
— Pan masz podobno dosyć obszerne? — zapytała panna.
— Kawalerskie — rzekł komornik.
— A to doświadczona rzecz — przerwał Hortyński — że w kawalerskich mieszkaniach dla kobiety zawsze jest miejsce; czasem aż nadto.
Śmieli się partnerowie, a komornik z narzeczoną wyszedł do drugiego pokoju.
— Gładko mi się udało — szepnął schylając się do ucha profesorowi Stefanowiczowi gospodarz; żeby nie ja i nie wist, człowiek by się zmarnował i siostra by mi rutkę siała... (zasłonił się ręką) Dwadzieścia sześć skończonych! — szepnął kiwając głową. — Nie przelewki. Musiałem fortunie i temu nieszczęśliwemu pomódz trochę, a i Albina rozumna!... Ho! ho! Trochę mi bez niej dom będzie pusty, ale ja poczekawszy się do nich przeniosę.
Pampowski naradzał się, a raczej pytał o rozka-