Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się jej konającym, zestarzałym okropnie, a że przyczyny tej nagłej zmiany w człowieku odgadnąć nie umiała, gdyż amerykańskie zęby nieznane jej były, pojąć nie umiała, jak w tak krótkim czasie mógł nieszczęśliwy Pampowski o kilkanaście lat się posunąć. Zdawało się jej to śmiertelną oznaką.
Na Pampowskim niewieści płacz powoli coraz dotkliwsze czynił wrażenie, drażnił go przypominając mu inną kobietę i własne jego nieszczęście. Wzgląd na biedną Maniusię nie dozwalał mu okazać, że ta litość była mu nieznośnym ciężarem.
— Niechże się asindźka uspokoi — odezwał się w końcu. — Choroba ta przejdzie, proszę, proszę wracać do córki... nie zostawiać jej tak samej... To nic.
Maniusia prawie wypędzona odeszła, ale ze łzami w oczach.
Komornik sądził, że się jej pozbył; nie było to tak łatwem jak mu się zdawało. Nie mogła się uspokoić przerażona szczególniej tą zmianą w twarzy, którą wyjęcie zębów spowodowało. Znała doktora, który; jak wiemy, wyręczał Pampowskiego w najęciu mieszkania, wprost więc pobiegła do niego. Ten o żadnej chorobie nie wiedział nic.
— Na rany pańskie — zawołała — ten nieszczęśliwy bez pomocy, sam jeden umiera! Ratujcie go! Okropnie wygląda, choć zaraz do trumny. Już ja się na tem znam! Doktorze, jeżeli ci Bóg miły, pośpieszaj do niego.
— Ale zmiłuj się dobrodziejko, kiedy mnie nie wzywano! — odparł doktór.
— To co? Kto go wie? On już może nie spełna przytomny? złóż pan na mnie, niech się i pogniewa, przeproszę a ratować trzeba.
Naglony, niemal po rękach całowany, doktór naostatek wziął za kapelusz i poszedł do komornika, chłopak go nie chciał puszczać, bo za Maniusię burę odebrał, ale doktór ma swe prawa, wszedł gwałtem.
Na pierwszy rzut oka dojrzał, że w istocie źle było z Pampowskim, lecz domyślił się, że choroba mia-