Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pampowski wszystko za dobrą przyjmował monetę. Zbliżający się kwiecień dodawał mu sił do zniesienia prób na jakie był wystawiony.
Gdy go zbyt widziała smutnym, piękna pani gładziła go pod brodę, dawała rękę do pocałowania i pocieszała kilku słowami, a nadewszystko godzinką darowaną we cztery oczy. Pampowski naówczas zapominał o wszystkich udręczeniach jakich doświadczał, ożywiał się, rozweselał, przyklękał i puszczał się w marzenia słodkie o przyszłości.
W kalendarzu swoim komornik każdy dzień upływający znaczył z bijącem sercem.
Tak dojechał do marca. Wielkanoc przypadała w końcu tego miesiąca, a na przewody termin ostateczny.
Nie mogła o tem zapomnieć i piękna Henryka, gdyż Pampowski o tym dniu mówił jej ciągle. W miarę jak on się zbliżał a komornik ożywał, wdowa smutniała i robiła się coraz kapryśniejszą.
Walka dwóch jej adoratorów, barona i Afanazego Piotrowicza, trwała coraz zaciętsza. Nie ustępował baron, chociaż widocznie tracił w oczach pięknej pani, szczególniej prezentami, które przyjmowała chętnie, walczyć nie mogąc z przeciwnikiem. Nie było dnia, żeby gruby człeczyna czegoś nie przyniósł, a rzeczy pospolitych i tanich nie lubił ofiarowywać. Niespodzianki jego były istotnie książęce.
Najmniejsza wzmianka, żądanie na wiatr rzucone, spełnić się natychmiast musiało.
Komornik zrobił mu raz przyjacielską uwagę, że się niepotrzebnie ruinował.
— Gdzie? co! zawołał, śmiejąc się gruby. E! ty „dobry mały“ ty tego nie wiesz, co „u naszego brata“ przez ręce przechodzi, gdy się milionowe interesa obraca! Kilka, kilkanaście tysięcy rubli, to tam sobie człek pozwolić może. Koleje i porty, które budujemy, zapłacą. A ja dla takiej jak ta kobiety! na Boga, toćbym krwi nie pożałował!