Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wała, miała opiekę i opiekuna, tak jest! na to cię do niej wprowadziłem, ale dziś kiedy ten waryat Mahlhagen zajął się nią, a ona go zdala trzyma doprowadzając do desperacyi, po co ci tam się napierać... Niech się baron żeni.
Długo gryząc deserowe migdały nie mógł odpowiedzieć komornik...
— To nie dla ciebie żona — dodał Mahoński — ty jesteś simplex servus Dei, a ona...
Ale nie wyzywaj że mnie...
Ona... to djabeł w spódnicy...
Pampowski gryzł migdały.
— A jakby mi się podobał djabeł — to co? Któż może wiedzieć co komu potrzebne i miłe? Właśnie dwa charaktery różne najlepiej pasują, a ja jestem zakochany, i ona mi — — ona mi sprzyja!
Parsknął Mahoński.
— Ona się lituje nad tobą!
— No, gdyby i tak. Miłość może przyjść później. Radź nie radź — ja com postanowił to zrobię.
Dziwi mnie, dodał — że ona ci to opowiedziała niepotrzebnie co między nami zaszło, a kiedy o tem wiesz, proszę zatrzymaj to przy sobie — i obliguję, nie mów nigdy o tem ze mną.
— Nie obwiniaj wdowy, że mi się przyznała, rzekł Mahoński wesoło. Naprzód jestem jej przyjacielem młodości, powtóre — zobaczyłem u niej solitera którym się cieszyła, musiała mi się wytłumaczyć zkąd go wzięła...
Ze mną to nic, ale Mahlhagen widział pierścień i wścieka się, mając różne domysły.
— Niech go tam kaci porwą, z jego miłością, i domysłami — zakończył komornik.
— Przestrzegam cię, zawołał goniąc wychodzącego Mahoński, że strzela lepiej od Lucysia, a jako wojskowy żyłkę ma do pojedynków.
Pampowski ruszył ramionami.
Działo się to jesienią, w miesiącu kwietniu na-