Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słyszałem — rzekłem żywo — że pan Podstolic panią dobrodziejkę odwiedził. Chwalił mi się z tem. Nie godzi mi się źle mówić o tym którego chleb jém, ale sumienie każe ostrzedz asindzkę że bałamut jest wielki.
Spojrzała na mnie ostro.
— A czy to acan myślisz — odparła — że ja się na ludziach nie znam i rozumu nie mam? Obejdę się ja bez przestróg!
— Przepraszam panią — dodałem — złéj myśli nie miałem ani intencij obrażenia jéj.
— Alebo to osobliwa pretensja — zawołała gniewnie Hryniecka — opiekowanie się nie proszonego.
— Pani moja — rzekłem — co za dziw że ja sam chudy pachołek, pani która téż jedynym skarbem masz dziecko, życzę dobrze i radbym nieba przychylić. Podstolic zacny człek, ale to magnat jest... a z magnatami gdy ich młodość jeszcze zuchwalszymi czyni — ostrożność potrzebna...
Miała mnie pewnie obrażona bardziéj jeszcze Hryniecka zbuzować co się zowie — gdy panna Filipina nadeszła, a ja bury nie czekając przywitałém ją, na co mi wesoło i śmiało odpowiedziała. Matka zobaczywszy to, już na mnie wcale nie zwracając uwagi porwała córkę za rękę i pociągnęła ją do bryczki. Nie dała mi sobie pomódz, nie odpowiedziała na pożegnanie i tyle