Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Najgorszém ze wszystkiego było to dla mnie iż cały czas prawie miałem zajęty dozorem uczniów, a na własną naukę zostawały godziny nocy odkradzione przy ogarkach, których pani Karpowiczowa żałowała tak że cienkie łojówki żydowskie maczane kupować musiałem sobie, a i te były w podejrzeniu żem je przywłaszczył gdzieś ze spiżarni.
Szczęściem obywa się człowiek ze wszystkiém i ja nauczyłem się wśród hałasu myśl odrywać, pracować — stając się na wrażenia nieczułym.
Radbym to nie jednemu niecierpliwemu człowiekowi powiedzieć z doświadczenia że najlepszym środkiem do znoszenia ciężkiego losu jest niezżymanie się, rzucanie i narzekanie przeciwko niemu, ale — łagodność i wytrwałość. Iluż to ja ludzi rozbroiłem złych zamiast walczyć i drażnić ich, powoli przywodząc do rozumu i pomiarkowania!
Najlepszym tego dowodem był ów dom Karpowiczów w którym idąc na udry z obojgiem niktby nie wytrzymał.
Pan Bóg mi dał instynkt jakiś szczęśliwy, bo naówczas rozumu nie miałem jeszcze tyle, aby nim dojść do tego. Zacząłem od obserwowowania ludzi z którémi do czynienia miałem; potém zastosowywałem się do ich charakteru.