Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po kilku dniach miałem do niego taką śmiałość jak w życiu do nikogo.
Jednego wieczora po pacierzu zagadnął mnie:
— Słuchaj Roszek, a chciałbyś ty się czytać nauczyć?
Było to pytanie na które wcale nie umiałem odpowiedzieć.
Nie rozumiałem nawet zkąd mu to przyjść mogło do głowy, abym ja potrzebował uczyć się czytania?
Do pomywania talerzy w kredensie była to rzecz zupełnie zbyteczna.
— A mnież to na co? — zapytałem go śmiejąc się.
— Ba!! Na co? — odparł — ty tego biedactwo nie rozumiesz że czytanie do wszystkiego prowadzi! Jakbyś ty umiał czytać możesz na człowieka wyjść.
Mocno mnie to zdumiło, bo nie spodziewałem się nigdy wyjść na nic oprócz na chłopca kredensowego.
— Tak! tak — mówił Mostowniczyc — ale to bieda że zaraz ot i Salomon powie — a po co chamowi czytanie? żeby nosa darł? żeby fumów dostał w głowie...
Ja tu siedzę daremnie — mógłbym cię nauczyć czytać? hę?
Abecadło mam w węzełku?
Tyle mi to dało do myślenia że odpowiedzieć nie umiałem. Pan Porfyry okrył się opończą i zaczął chrapać.