Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w kredensie z Zagrajem siedzieć. Salomon szedł do ekonomowéj, służba się rozpierzchała.
Po takiem często tygodnie trwającem próżnowaniu, nagle jak burza z wichrem spadał Skarbnikowicz. Najczęściéj jeszcze gości z sobą przywoził, wówczas cichy dworek stawał się Zarwańską ulicą. Służba zbiegała się i cała nie starczyła. Salomon klął, jedzono i pito całe dnie, nocy całe...
Wszystko to dla mnie było nowe, dziwne, straszne. W dziedzińcu odbywały się improwizowane kursa oklep, panowie spadali z koni, strzelano z pistoletów, często do szabel zrywali się goście i krwawili.
Zapijano zgodę, panna Walerja przychodziła z szarpiami i bandażami opatrywać rannych.
Kilka dni takich godów kończyły się tém, że Chwostowski zaproszony przez jednego z biesiadujących jechał z nim i znowu go czasami przez kilka tygodni nie było.
Owo ożenienie, które się stało przyczyną porwania mojego od Borysiaków, nie przyszło do skutku — ale ja pozostałem w kredensie. Skarbnikowicz po nową narajoną mu bohdankę pojechał jak mówiono na Ukrainę.
Ponieważ podróż miała trwać długo, w domu gdy go nie stało, zaczęto się ad hoc urządzać.
Sam Salomon uznał że ja po całych dniach musiałem próżnować, kazał mi się uczyć niewód wiązać.