Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie pracy około tego nie zadawano, odprowadzony zostałem do kredensu, gdzie Salomon siedzący z nogą założoną jak zwykle i tabakierką w towarzystwie Zagraja, witającego mnie dwuznacznem mruczeniem, dał mi pierwszą instrukcję co do przyszłych moich obowiązków.
Zapytał o imię, ale musiał już być informowany, gdyż zakazał mi się zwać Horoszkiem, a przykazał odpowiadać na Rocha.
Następnie, primo loco, zalecił mi ślepe posłuszeństwo na swe rozkazy. — Żebym ci kazał w ogień czy w wodę — powinieneś spełnić natychmiast, nie — to baty!
I wskazał na ścianie wiszący kańczug, który po przeszłym jego elewie pozostał. Daléj, w dosyć długiéj przemowie, jak groch z kapustą pomięszane były nauki moralne, obowiązek odprawiania modlitw, umywanie się, pracowitość — przestroga abym nie łasował, abym nie próżnował, pomyjów lada gdzie nie wylewał, nie latał do ogrodu, swawoli się nie dopuszczał i t. p. Salomon wymownym nie był, powtarzał się, chciał być groźnym, jąkał i wytrzymał mnie u progu mało nie pół godziny. W czasie gdy się to odbywało Zagraj siedzący u kolan pana patrzał na mnie i zdawał się nabywać przekonania, że musiałem być przyjęty za domownika. W końcu, co mnie strachem największym przejęło, przyszedł obwąchać od nóg aż do łokciów