Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czołem, mości Przemocki — rzekłem — macie pozywać to nie dawajcież czekać. Po tom tu jest.
Zmięszał się znacznie.
— Nie wiem co się dzieje — wyjąknął — ja téż wyglądam decyzji Pokrzywnickich. Mają nadjechać sami dla atentowania.
— Kiedyż to będzie?
Ramionami ruszył i wymknął mi się.
Nazajutrz pojechałem do domu, zostawiwszy polecenie aby mi znać dawano... Miałem już napisaną mowę jaką w obronie swéj powiedzieć chciałem, nic nie tając a do sprawiedliwości odwołując się. Czytałem ją kilku — wszyscy mi przepowiadali iż wygrać muszę i konfuzją okryję napastników. Animusz miałem tak wielki iż najmniejszéj nie czułem trwogi.
To co mnie dolegało najwięcej, żem mojéj Filipince boleść uczynić musiał wyznaniem mém, — już przeszło — o resztę nie dbałem.
Powróciłem do domu — uspokajając ją iż — strachy na lachy, z procesu najpewniéj nie będzie nic.
Tak się téż stało. Nosili się z tém po sejmikach, po szlacheckich zjazdach żem ja im nieprawnie ich ojcowiznę i imię przywłaszczył; zwoływali na mnie swych braci, odgrażali się napaścią i zrąbaniem w śmierć — wszystko to przetrwałem, a skończyło się na niczém. Wrzawę wielką uczyniwszy dali pokój...