Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powiedziałem to z taką siłą choć bez gniewu, iż widząc mnie poruszonym, Przemocki przyskoczył za rękę chwytając.
— Rozmyśl się asindziej, nie trzeba rzeczy brać gorąco....
Nie mówiąc na to nic, wyszedłem. Gdym do pokoju naszego wrócił a Filipinka mnie zobaczyła musiałem być srodze na twarzy zmieniony, gdyż aż krzyknęła...
— Roszek, na rany pańskie — co ci jest?
A trzeba wiedzieć żem ja, nie kłamiąc nigdy, całéj jednak prawdy co do procedencji méj nigdy żonie nie widział potrzeby opowiadać. Nadeszła godzina gdy się wyspowiadać musiałem. Widziałem że szlachciance to uczyni boleść wielką...
— Nim ci odpowiem co mi jest — rzekłem — posłuchaj czegom ci jeszcze nie powiedział nigdy a co dziś wiedzić potrzeba... Gorzkie to jest — ale przełknąć musisz.
Przeżegnawszy się i na duchu uspokoiwszy, zacząłem wywodzić procedencję moją, nie pomijając nic. Stała bledniejąc to czerwieniejąc, to ręce zaciskając, a tak się w jéj twarzy boleść malowała jako we zwierciedle.
Doszedłem do tego czém nam zagrożono i co uczynić postanowiłem.