Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

które się potrącały i różne ztąd wywodzili kombinacje... Mnie pod rękę ujął Kasztelan i spytał:
— A cóż? sędzia? dał się zmiękczyć?
Opowiedziałem jak rzecz stała, że inaczéj nie chciał dać tylko na zastawę.
Kasztelan był niekontent. Pomyślawszy przywołał plenipotenta, poszeptali z sobą, a ten instrukcją opatrzony poszedł do Stoińskiego. Zapewne się go uchodzić spodziewał, bo siedli razem przy małym stoliczku i kazano podać butelkę węgrzyna; chociaż ja z góry wiedziałem, że Stoiński gdy sobie co powie, młotem mu tego nie wybić.
Widziałem jak się nad nim Samujłowicz pocił, czuprynę tarł, ramionami zżymał, brał go za ręce, nachylał się, szeptał, konwinkował... a wszystko to napróżno.
Skończyło się na tém, że plenipotent wstał do pryncypała spiesząc z raportem, naradzali się, szeptali, a gdym ja ze Stoińskim się potém zszedł, powiedział mi na ucho:
— Zastaw muszą dać — inaczéj nie będzie...
Wziął mnie jeszcze na stronę dawny kondyscypuł — prosząc o pośrednictwo, powiedziałem że Stoińskiego znam z tego iż twardy jest jak kamień. Interes chcieli ubić koniecznie bez zwłoki, ściągnęło się więc do wieczora, potrzeba było nocować.