Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdym jejmości oznajmił kto przybył, w początku wzdragała się do niego wychodzić, ażem ją w czoło pocałowawszy wymógł iż suknię jedwabną wdziawszy ukazała się w salce gościnnéj.
A to muszę powiedzieć, że choć po kilku słabościach i w ciągłéj pracy tak mi się Filipinka moja zachowała piękną i świeżą, iż niktby jéj lat nie dał, które miała... Tyle tylko że ciała więcéj nabrała i pełniejszą się stała, ale jak krew z mlekiem, biała i świeża, gdy się uśmiechnęła klękać przed nią było.
Kasztelan zobaczywszy ją tak młodą i piękną, widocznie się zdumiał... Trochę zakłopotany witał ją, a ona choć się wyjść wzbraniała, wnet ośmielona i wesoła, zagadnęła go sama w sposób żartobliwy o dawną znajomość.
Przy nas obojgu co nam Bóg w pracy zdrowie i czerstwość dał, dawny mój student, z pozwoleniem gdyby śledź wymokły się wydawał. Wesołością nadrabiał prawda, dowcipował, a czuć było że mu we środku gorzko być musiało...
Siedział u nas z godzinę i musieliśmy starszą córkę mu okazać, która się w matkę wdała i piękną była na podziw. Toż się jéj napatrzeć nie mógł. A dziecko było śmiałe, wesołe i zabawiło nas wszystkich...
Gdym go potem w ganek odprowadził, kazał karyklowi przodem iść a sam ze mną w gawędę daléj ciągnął.