Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gwałt było potrzeba, a wioska sama jedna w téj stronie, niedogodna była.
Stoiński mi się ofiarował pożyczyć coby brakło na pierwszą ratę.
Chciwym nie byłem, a to com miał bardzo mi starczyło — ale tu kusiła taniość. Dawali wieś za bezcen.
Zniszczona była — bo tam ekonomowie i dzierżawcy za oczyma gospodarzyli, a pan jéj nigdy nawet nie widział — przecież ziemia była dobra i na niczem jéj nie zbywało. Las tylko bardzo ucierpiał, bo go ciął kto chciał.
Jejmość bez któréj ja nic nigdy nie czyniłem, przekonawszy się że rozum miała ogromny i oko bardzo trafne — sama ze mną na wózku objeżdżała Zabrzezie. Kupno przyszło do skutku jak skoro grosikiem brząknąłem.
Gdy w sąsiedztwie okrzyknięto że Zabrzezie kupuję, potrzeba było widzieć zazdrość tych, co mnie pamiętali świętym tureckim. Nie mógł mi jednak nikt zarzucić ani krzywdy ludzkiéj — ni ucisku włościan, ani żadnego szalbierstwa. Szczęściło mi się, alem się na to pocił i trudził i mogłem powiedzieć z sumieniem czystem żem to winien był jeno Bogu i sobie a miłemu towarzyszowi mojemu.
Ci co na mnie dawniéj patrzeć nie chcieli lub z góry poglądali, jako na przybłędę i mizeraka, po-