Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

We dwojgu pracować — miły Boże, we dwojgu cierpieć bodaj, a pomagać sobie, a oszczędzać się, w świętéj zgodzie i miłości trwając — czyż może być większy raj na ziemi?
Szczęście mieszkało pod strzechą słomianą, że ludzie mu się jęli dziwując przypatrywać.
Ale mieliśmy téż do borykania się nie z jedną zawadą przy ubóstwie naszém. Pan Bóg krzyżykami próbował — zaraz tegoż roku grad żyto przemłócił dobrze, potém na jarzynę zżętą poszły deszcze, tak że jéj trudno było sprzątnąć. Trzeba było się oszczędzać i ściskać.
Filipinka żeby westchnęła, suchy chleb nasz uśmiech jéj złocił. Na wszystko miała radę, a gdy co złego spotkało, obracała to tak, aby mi nie dać poczuć straty.
Przy jéj dozorze, bo nie wiem jak stała się gosposią zawołaną, począwszy od drobiu prosperowało wszystko, w oczach rosło, mnożyło się, iż się to aż dziwném ludziom zdało.
Ja, żem u Podstolica będąc, koni się napatrzał, oprócz tego com z roli miał, ważyłem się zacząć szkapami handlować.
Pamiętam, pierwszy com go kupił i na nim zarobił, był źrebak deresz, od żyda, który gdym go do domu