Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko najświętsze, iż mu stary bakałarz powiedział wyraźnie, że — listu nie ma.
Niespokojny nad wyraz wszelki, musiałem czekać do drugiego posłańca. Co mi po głowie chodziło, nie opowiem, obawiałem się choroby, nieszczęścia jakiegoś. Gdybym był mógł pojechałbym sam, a tu sianokos był za pasem i po nocach dla szkody potrzeba było samemu naglądać... Tysiąc rzeczy miałem do zrobienia, niepodobna się było oddalić na dzień nawet.
Kiedy ja się tak z myślami biję — przychodzi do mnie proboszcz i powiada, że mu wikary z sąsiedniéj parafji list oddał dla wręczenia mi. Spojrzałem na kopertę sądząc, że od Filipiny — ale nie. Obcą ręką był zaadresowany i pieczęcią jakąś ogromną herbowną zamknięty. Rozerwałem kopertę i omałom nie padł przeczytawszy co zawierał.
Pisała go jakaś panna Zuzanna Napierska, o któréj wiedziałem od mojéj bohdanki, że Kasztelanowéj była powiernicą, i to — z rozkazu pani, donosząc mi, że panna Filipina Hryniecka, słuchając dobréj i życzliwéj rady, zdecydowała się rękę swą oddać JM. Panu plenipotentowi, o czém mnie dla tego zawiadamiają, abym nadal listy pisywać poprzestał i napróżno jéj nie niepokoił.
Kasztelanowa dodawała, abym téż wszelkich starań widzenia się z panną Filipiną zaniechał, gdyż te