Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu do serca, więc teraz gorąco już brał się do pomagania mi, prorokując, że się z Rubaszowa wygrzebię.
— Pójdź asindziéj jutro po polach, objedź granice, rozpatrz się, przepytaj... Gnoje stare nie wywożone się znajdą, bo tam ich nie było czém na pole wyprowadzić... Grunta od lasu gorsze, ale pod dworem niczego... Na przyszły rok trzeba te co dawno jałowieją ruszyć... Może urodzić...
Wieczorem powróciwszy zwołałem moich gospodarzy. Trzech ich było, najmożniejszy Paweł Kulbaka, drugi Jerzy Żelazo, trzeci ów Wojtek który po mnie z listem przyjeżdżał... Widziałem z twarzy ich, iż z obawą i nieufnością przystępowali...
Odezwałem się do nich po ludzku, bez niepotrzebnéj grozy, żem z maluczka nawykł sam pracować i teraz téż wraz z niemi myślę około ziemi chodzić aby mi poczciwie dopomogli. Zapewniłem że skóry z nich drzeć nie myślę. Sprawiedliwym będę, a proszę aby mi téż życzliwość i troskliwość o moje dobro okazywali.
— Jest was trzech — rzekłem — a oto i ja czwarty przybywam z rękami, które choć więcéj do pióra niż do motyki nawykły — ale się od niéj i od pługa nie wzdrygną.
Patrzali tedy zdziwieni to na siebie to na mnie, nie dowierzając. Poczęstowałem ich wódką. Kulbaka