Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hm, albo z linij Gabrjela, albo po Hilarym — zamruczał Pokrzywnicki! — Daj go katu! Toś acan w złéj myśli korzystania z papierów moich pochwycił je u wdowy po Brzezińskim.
— Uchowaj Boże — odparłem — uchowaj Boże — salwowałem je od zguby, bo by je tam szczury zjadły. Papiery wszystkie są w porządku i możesz je waćpan dobrodziej każdéj godziny odebrać w komplecie. Jest przecie i summarjusz.
Znowu popatrzał na mnie bacznie, potém po nędznéj izdebce; stołek był niedaleko, przysunął go sobie i siadł.
— Doszło mnie żeś acan dependował u tego łotra, zbója Świerzbińskiego — dodał. — To huncwot jest. Cóż na prawnika wypadłeś? hm?
— Nie wyszedłem na nic — rzekłem wzdychając...
— A cóż myślisz — spytał.
— Tak biedę klepać jakem nawykł.
Szlachic się ponuro zadumał.
— Musiałeś papiery nasze choć przez ciekawość rozpatrywać? Co mówisz na nie?
Cóż mówić o procesie który choćby wygrany był złamanéj szpilki nie da — odezwałem się. — Świderscy tak jak nic nie mają.
Jak sprężyną do góry dźwignięty szlachcic krzyknął rękę chudą podnosząc.