Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Stara — Mioduszyna! Słysz! Mioduszyna — Zgotuj mu jajecznicy... Może byś się wódki napił. — Ja już nie mogę, chyba kapkę. Przy tobie możebym i ja...
— Kiedy panu szkodzi, a ja wódki nie lubię! — rzekłem.
— Mnie już teraz ni zaszkodzi, ni pomoże! — westchnął Niewiadomski. To gorzéj że do niczego smaku nie mam... Woda mnie pali jak gorzałka, a gorzałka niesmaczna jak woda...
Kiep świat!
Kazał mi o sobie mówić. Rozpocząłem więc historję prawdziwą, nic przed nim nie tając, a że wszystkich znał o kim mowa była, łatwo ją sprawdzić mógł. Spytałem go o radę...
— Głupia to rzecz — odezwał się — rady potrzebować. U mnie teraz téż głowa jak stodoła na przednówku pusta. Wróble po niéj latają. Najlepszą by radą było gdybym ja ci co mógł dać, ale ja sam Łazarzem jestem i z miłosierdzia mnie tu cierpią, póki nie zdechnę. Wiedzą że to długo nie potrwa. Gdy z nóg ta obrzęklizna pomaszeruje wyżéj — będzie kaput...
A no, czas — dodał z cicha. — Żyło się, żyło... Teraz o grzesznéj duszy myślę, bo choć zawszem się modlił i Pana Boga chwalił, ale się nagrzeszyło dużo... Kto wie jak tam rachunki wypadną?