Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i pieczono w smole, nic nie piśniesz nigdy słowa o tém co się w domu dziać będzie...
Powróciwszy do domu, począłem od przygotowania małych węzełków moich. Pieniędzy wszystkiego miałem kilka talarów. U Podstolica anim myślał się o co upominać, nie było mi za co płacić, nie robiłem tak jak nic.
Służba dworska która mnie nie lubiła bom ją karcił za zbytki, czasu mojéj niebytności musiała Fabunia źle dla mnie usposobić. Gdym przyszedł prosić go o odprawę, rozgniewał się mocno, nie rzekł nic, odwrócił się, drzwiami trzasnął i wyszedł. Stary sługa przyszedł mi potém oznajmić, że mogę jechać gdzie chcę i że furmanka dla mnie zadysponowana. Dobrego słowa mi nie dał, i za ten czas który tu przebyłem ani grosza. Sądził pewnie iż prosić go będę, lecz rad z uwolnienia, zniosłem kuferek i węzełki do wozu i do Lublina jechać kazałem.
Ludzie się zdala przypatrywali mi, radzi pewnie że się oka pozbyli nad sobą.
Do Lublina droga wiodła mnie około folwarczku Hrynieckiéj, alem w myślach zatopiony był tak, że mijając ogród anim głowy nie podniósł, gdy mnie srebrny I głosik obudził.
— Dobry wieczór panu!