Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Palce potém złożył razem i pocałował ich końce.
— Jagódka! — rzekł cmokcząc.
— Widzisz asindzka — dodał wzdychając — otóż masz najlepszego adwokata w świecie, a nie posłużyłaś się nim. Zawieź ją do Lublina, ona ci proces wygra jak Bóg Bogiem.
— Nie plótłbyś — odparła wdowa kwaśno, mnie nie spuszczając z oka.
— I jeszcze w dodatku ci wielką rybę ułowi, a marjaż zrobi — ut sic!
Hryniecka skorzystała z tego napomknienia o marjażu.
— Marjaż — rzekła — bądź co bądź musi zrobić dobry, za lada chudeusza jéj nie wydam, (zerknęła na mnie), doścem się sama biedy nacierpiała.
— Masz asindźka słuszność — rzekł Mostowniczyc patrząc na nią i na córkę, a mnie się zdaje, że i sąsiedztwo Zawrocia do marjażu by dopomogło, bo chłopak bogaty, w głowie pstro a gorącéj krwi. Tylko to bieda że się on téż głośno zaklina, iż inaczéj jak z wojewodzianką na kobiercu nie stanie.
Wdowa zamilkła... Na twarzyczce córki z tyłu stojącéj można było wyczytać uczucie jakiém ją wspomnienie Podstolica przejęło. Zrobiła dumną minkę i nadąsana spojrzała w okno. Instynkt niewieści oburzał