Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy oni wszyscy szli do karczmy, widząc ich twarze ponure, ich milczenie znaczące, Ulana domyśliła się do czego to zmierzało: uczuła burzę blizko. Płacząc ukradkiem, ścierała ławy i stoły, stawała u okienka i patrzała za odchodzącemi, myśląc co będzie gdy wrócą. Wiedziała ona, że Pauluk i Lewko powiedzą mężowi o wszystkiém. Spodziewała się jednak z zarzutów wytłumaczyć jakkolwiek nie mając nadziei, aby się obeszło spokojnie, bez łajania, gniewu a może i bicia. A jéj tak dziwno było już pomyśléć, że ją ktoś bić i łajać może! Ona się już tak rozpieściła, tak zpaniała, tak przywykła do pocałunków i słów miękkich, że nie pojmowała co pocznie, jak wytrzyma.
Nasi poszli do karczmy, siedli za stołem, a póki arendarz wypytywał Oxenia o nowiny Berdyczowskie, milczeli; lecz gdy wyszedł i zostali sami, Lewko się piérwszy odezwał:
— No, synku, my tu tobie twojéj żonki pilnowali, musisz za to taki kwartę postawić.
— Dobrze, niechaj kwartę — rzekł śmiejąc się Oxen — ale pilnowaliż wy jéj bardzo?