Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O! ja téż wiem, że w takiém kochaniu, śmierć być musi na końcu — śmierć koniecznie.
— Ale któż myśli o śmierci.
— Czyż ja nie wiem? Ile razy słyszałam w piosneczce, w skazce o takiém kochaniu, zawsze tam były na końcu mogiły i śmierć.
— I! nie wierz temu Ulano: można się kochać a nie umrzéć dlatego.
To mówiąc Tadeusz, który już stał przy niéj, wpół gwałtem posadził ją przy sobie, objął ręką. Ona tak się zamyśliła, że się prawie zapominała bronić, nic nie mówiła; lecz gdy się zbliżył, aby ją pocałować, odsunęła się dopiéro i rzuciła wstawać.
— Nie bójże się — rzekł Tadeusz — pozwól mi choć popatrzéć na siebie.
Ze śmieszną skwapliwością dziecka, Ulana podniosła na niego cudne swoje oczy, i tak na niego patrzyła, że Tadeusz nie wiedział, czyli w istocie mógłto być wzrok prostéj kobiéty. Ten wzrok zdawał się mówić tyle i tak dziwnych rzeczy, tyle nadziemskich wyjawiać tajemnic, tyle obiecywać szczęścia, tyle zamykać dumań o przyszłości!