Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kać, choć się nawet przed sobą do tego nie przyznawał.
I myśląc i idąc gdzie nogi niosą, zapuścił się w gęstą knieję, za którą było błotko i stara odwieczna mogiła, na któréj zwykł był spoczywać. Machinalnie i pan i wyżeł drapali się drożyną przez nich podobno samych tylko wydeptaną do mogiły dwóch braci. Tak ją nazwało podanie.
Leżała ona otoczona najgęstszą knieją podszytą leszczyną, ożynami i gęstemi zaroślami; nikt prócz strzelca tam nie chodził, a i ten rzadko zaglądał, bo trzeba było albo duży kawał krążyć, albo brnąć przez kępiaste błoto, żeby dojść do wzgórza, na którém usypana była mogiła. Podanie ludu mówiło, że się tam dwóch braci ścinając sosnę zabiło. Miano więc to miejsce za straszne i zaklęte: nikt się tam nie zapuszczał, nikt nie chodził, nawet pobereżnicy je okrążali żegnając; i choć jest zwyczaj powszechny rzucania gałęzi na takie mogiły, tu ich prawie nie było — nie było komu ich rzucać.
Różne bajki prawiono na wieczornicach o tém miejscu; prawie wszyscy jednak zgadzali się na